Wiatr zawodził w szelinch kamienic i murów miejskich. Pogrążone w ciemności ulice Atkathli spływały deszczem. Księżyc na wpół skryty za chmurami zdawał się przekrwionym okiem wrogo spoglądającym na skąpane w mroku kamienice. Jedynie odrapana latarnia moska dawała marną imitację ciepła i bezpieczeństwa. Na jej szczycie jak zwykle siedziała grupka żebraków, próbując ogrzać się przy płonącym ogniu. Czasami smętnie spoglądali w dół, wtedy widzieli nieprzyjazne domy &nbps; i codzienne smutne zaułki. Jednak był budynek, jakby wyrwany z kontekstu szarej, skorumpowanej okolicy. W jego oknach zawsze płonęło światło.
Światło kuźni, która nigdy nie gasła. Zamieszkujący w niej krasnolud daleki był od codziennych zmartwień. Miał pracę, którą trzeba było wykonać.
...dzwięk młota, koił niczym najczystsza muzyka...
...płonące ognie kuzni, malowały przed oczyma dziwne obrazy...
...zapach żelaza i wody, przywoływał atmosferę siły
i zdecydowania...
...stal, które odpowiednio kształtowana, zmieniała się w żywe filigranowe uczucia...
...syk rozgrzanego, do czerwoności żelaza
i mistyczna mgiełka zaklęć wplatanych w klingi
i rękojeści...
...Praca nie mogła czekać...
Drzwi Kuzni - zawsze otwarte dla strapionych Poszukiwaczy Wiedzy.